Podróż życia w głąb tajgi

Workcamp: Heart of Taiga

Republika Komi. Syktywkar. Yugyd Va. Ilu z was zna te nazwy? Ręka w górę!
Jeszcze parę miesięcy temu ja też ich nie znałam, a okazały się być miejscami, w których spędziłam dwa najciekawsze tygodnie mojego życia.

Na workcamp „Heart of taiga” trafiłam zupełnie przypadkiem w wyszukiwarce. Miałam urlop zarezerwowany na pierwsze dwa tygodnie lipca i szukałam jakiegoś wyjazdu związanego z przyrodą. Wahałam się między Portugalią, Islandią a Rosją właśnie. Ostatecznie stwierdziłam, że jak jechać to na całego. Gdzie będę miała możliwość tak siebie sprawdzić jak nie ponad 3000 km od domu w dziewiczej tajdze bez dostępu do telefonu i internetu?

Podróż życia rozpoczęłam od dwóch lotów: Warszawa-Moskwa i Moskwa-Syktywkar, gdzie spotkałam się z resztą uczestników workcampu: Amandą i Sarą z Irlandii, Damiano i Davido z Włoch, Woo i Yun z Korei Południowej, Katrii z Finlandii, Mar z Katalonii i naszą jedyną tłumaczką, koordynatoerm Svetlą z Rosji. Kolejno przemieściliśmy się pociągiem (takim samym jak słynna kolej transsyberyjska) do Uchty, a następnie autobusem do Vuktylu. Z tego miasteczka pośrodku niczego, do którego dostęp dwa razy w roku jest odcięty na około tydzień w zależności od stanu rzeki, założonego 50 lat temu na potrzeby obsługi gazociągu, wyruszyliśmy w ostatni etap podroży: samochodami do samego serca parku narodowego Yugyd Va wpisanego na listę narodowego dziedzictwa UNESCO.

Podczas workcampu spłynęliśmy 120 km rzeką Pechorą, po drodze zatrzymując się na campingach, sprzątając je, kosząc i grabiąc trawę czy odmalowując izby. Praca nie była ciężka, a gdy zabierało się za nią 10 osób to szła raz-dwa. Wolny czasu poświęcaliśmy na międzynarodowe rozmowy, inicjowanie dyskusji, granie w Mafię, dbanie ogólnie o dobre relacje w grupie, kąpiele w bani, organizowanie sobie jedzenia czy odganianie się od wszędobylskich komarów. 🙂

Lokalizacja była główną zaletą tego workcampu – nie sądzę, żeby dało się dotrzeć do tego parku narodowego na własną rękę. A cóż to było za piękne miejsce! Soczysta zieleń, krystalicznie czysta woda i lekkie świeże powietrze. Zaskoczyły mnie białe noce – nie wiedziałam, że jesteśmy wystarczająco daleko na północ, żeby ich doświadczyć. Robiły niesamowite wrażenie, a w dodatku czyniły campingowanie bardzo prostym. A cisza i świadomość, że w odległości nie wiadomo nawet ilu kilometrów nie było żadnego człowieka, była niesamowicie oczyszczająca.

Po pobycie w tym unikatowym miejscu miałam refleksję, że gdyby każdy raz na jakiś czas zaszył się w takiej głuszy, to nie sposób nie nabrać dystansu, innej perspektywy, spokoju, cierpliwości i wyrozumiałości w stosunku do naszego codziennego życia, skutkującym w szczęście i wdzięczność z tego, co się ma. A mniej goryczy w ludziach przełożyłoby się na przyjemniejsze i bardziej zgodne obcowanie z sobą. Dodatkowo, na workcampy jeździ cudowny typ osób, miłych, uczynnych, otwartych, szczodrych, zabawnych, ciekawych świata, niewymagających, nienarzekających, tak, że przebywanie z nimi przez podczas takiego wyjazdu przywraca wiarę w ludzkość (lub ją umacnia w zależności od własnych doświadczeń).

Smak herbaty, kiedy czekasz godzinę na zagotowanie się wody; wygrzewanie się w bani, a potem wskakiwanie do zimnej rzeki po całym dniu trekkingu; odkrywanie, że ludzie z każdego zakątka świata są w gruncie rzeczy bardzo podobni do Ciebie i mają takie same problemy, radości i marzenia, te wszystkie uczucia są bezcenne, ale absolutnie bezcenne to uczucie spełnionego marzenia. Do Polski wróciłam szczęśliwa, spełniona i zainspirowana. Już nie mogę się doczekać następnego workcampu!

Wyjazd odbył się w roku 2017.

Rosja, Republika Komi

Historię spisała dla nas Ola Pogoda

W razie jakichkolwiek dodatkowych pytań Ola zachęca do kontaktu.
Podróżującym do Rosji poleca książkę Jacka Mateckiego „Co wy, …, wiece o Rosji?!”